wtorek, 1 stycznia 2013

Mad Men


Mam w domu delikwenta, który ciągle nie dał się wciągnąć w Doctorowy świat. Miał pecha, trafiając kiedyś przypadkiem na Rose, odcinek z morderczymi manekinami i gościem w skórzanej kurtce. Uznał, że szkoda czasu na więcej. Wprawdzie, jak się teraz naprędce zastanawiam, to nie takie trudne trafić na coś morderczego w DW - wszak cały koncept polega na uciekaniu przed krwiożerczymi choinkami, bałwankami czy Statuami Wolności - problem tkwi w jakości potwora, chociaż nie tylko o niego przecież chodzi.

Delikwent nie daje się wciągnąć, twierdzi, że to głupie i robi wielkie oczy, gdy mu mówię, że kręcą to dla dzieci. Wprawdzie przekonałam go do obejrzenia The Snowmen argumentem z urody Jenny-Louis Coleman, ale nie sądzę, że to początek naszej wspólnej przygody z DW. Myślę, że trzeba być trochę stukniętym, żeby wkręcać się w Doktora i jego uniwersum, a odcinek świąteczny tylko to potwierdza.

[!]uwaga na spojlery[!]



Zacznijmy od towarzyszki


To był odcinek o niej, dla niej, przez nią; głównie dlatego, że Asylum of the Daleks wszystkich nas, znudzonych Amy Pond, choć nigdy nie mających dość Rory'ego, napełniło nadzieją. The Snowmen tylko ją rozbudził. Clara Oswin Oswald będzie kimś jeszcze innym niż wspaniała souffle girl i bystra guwernantka z XIX wieku - historia więc rozpocznie się po raz trzeci kiedyś, kiedy reszta siódmego sezonu wreszcie zostanie pokazana światu. Boję się trochę, że Moff zawiedzie te rozbuchane oczekiwania i zbyt namiesza, a byłoby szkoda, bo chemia między Doktorem i wszystkimi wcieleniami COO jest niewątpliwa i wysoce produktywna. Frapuje mnie, co na to River Song i co powie Clara o River - wspólny odcinek tych dwóch postaci może zastąpić moją dotychczasową jedynkę.

W każdym razie: trzeci raz wprowadzać do serialu kogoś, kto jest niby inną osobą, ale może jednak tą samą. Kto o tym w ogóle słyszał.

Wracając do Clary. Moffat pisząc ją dla tego odcinka pokazał, co potrafi. Clara prowadzi bardzo intensywne życie, jest przedsiębiorcza i energiczna. Gdyby była tylko guwernantką nie mogłaby spotkać Doctora w ciemnym zaułku i zapytać go o to, czy zrobił bałwana. Gdyby była tylko barmanką, złowieszczy plan dra Simeona powiódłby się bardzo dobrze, a Doctor nie usłyszałby nigdy o - tym razem tajemniczym - stawie. Pannica jest ciekawska, inteligentna, ale nie porywcza. Ma wyobraźnię, ale nie tworzy sobie iluzji. Mam wrażenie, że gdyby została z Doctorem, mielibyśmy kogoś w stylu Donny, kto przywołuje do porządku, choć nie zatrzymuje w miejscu.

Doctor w chmurach


Po cichu liczę na to, że coś w Jedenastym z tego pięknego wycofania pozostanie. Miał się usunąć w cień i nie pokazywać światu - i taki trochę gorzki bardzo mi się podoba. Może dlatego, że nie przepadam za nadpobudliwymi pięciolatkami. Wszystko, co z tego wycofania wynika jest świetne: TARDIS zaparkowana na chmurze i jej piękne odnowione wnętrze, schody do nieba, nowe ubranie (cylinder!).

Nie zapominajmy jednak, że to odcinek świąteczny. Co oznacza, że wcale nie musiał się udać (ręka do góry kto pamięta, o co chodziło w Narnii, erm, Wdowie), bo bożonarodzeniową przygodę można umiejętnie zepsuć.

Przygody miało nie być. Nie ma wątpliwości co do tego, że zatrzymanie się w wiktoriańskiej Anglii to kuszenie losu. Nie pomogło wykwalifikowane Komando ds. Niezawracania Głowy. Nie pomógł test jednego słowa. Nie udało się uniknąć przygody, ktoś musiał dać wycisk lodowej guwernantce i telepatycznemu śniegowi. Taki los, cóż począć. Muszę się przyznać, że koncept napisania, jak powstała Great Intelligence (Doctorowi coś się kojarzy), w związku ze zbliżającym się jubileuszem bardzo mi się podoba. Podoba mi się tym bardziej, że ma sens niepokonanie wroga na zawsze, i że rodzi to pewne nadzieje wobec wykorzystania konceptu GI w kolejnych odcinkach. Szczególnie w kontekście WiFi.

Zakończenie jest piękne. Gdy obejrzałam odcinek pierwszy raz to pomyślałam: no nie, jaki sentymentalizm, no nie, nie, nie (ja tak pomyślałam, ja, która dziś właśnie, cztery godziny temu, ryczałam jak durna na WALL.E). Przy drugim podejściu zmieniłam zdanie. Zakończenie jest świetne. Clara i Doctor ratują świat razem. Clara ratuje Doctorowi tyłek po raz drugi (a pojawiła się, policzmy, jakieś dwa razy), chociaż umiera. Run you clever boy and remember, oczywiście. Zdanie, które przywraca Doctora do życia - i podróżowania. Panna Triger.

Dlaczego obejrzałam ten odcinek trzy razy


Do tego wszystkiego, a może nawet przede wszystkim: rzeczy, które sprawiają, że śmiejemy się w głos, oglądamy jak urzeczeni i dajemy na koniec 9/10. Dialog Vastry z Clarą. Cudowny. Za te dialogi Moffa kocha fabulitas, a ja tę miłość podzielam. Niepodważalnie prawdziwe historie Clary o Big Benie i rybach. Strax. Uwielbiam Straxa. I never know why. I only know who. Clara pytająca o kuchnię i rozwiązująca zagadkę parasola. Clara krzycząca Oi! z przyganą.

Oprócz Clary - scenografia, plenery i nawiązania. Niech pierwszy zmarznie dziś w nocy, kto się nie uśmiechnął przy Winter is coming. Kto się nie zaśmiał w głos przy tryumfalnym wejściu Sherlocka Holmesa na scenę. Komu nie było trochę smutno, kiedy zobaczył, czyje okulary ma na nosie Jedenasty i przy poprawianiu muszki w lustrze.

Jesteśmy grupką stukniętych świrów. Wszyscy czekamy, aż zjawi się w naszym życiu, pewnego pięknego dnia, szalony człowiek z niebieską budką policyjną.

Ponoć na wiosnę mamy się już doczekać.