czwartek, 8 stycznia 2009

¡Librad Cuba!


Wódka z colą. Słodkie z gorzkim, palącym w przełyk, wprawiającym w stan upojenia.

Taki przewrotny tytuł nosi książka, której autorką jest Yoani Sánchez, przedstawicielka pokolenia Y, dzieci dorastających na Kubie w latach osiemdziesiątych, którym rodzice nadawali egzotyczne imiona jak zaklęcia na rzeczywistość.

A im dalej w czas, tym mniej znośna ta rzeczywistość.

Yoani pisze z oblężonej Wyspy, którą kocha dziwną miłością, często przeplataną frustracją, jaka rodzi się podczas codziennych zmagań z systemem. System, oczywiście, sypie się, ale nadal dysponuje środkami opresji. I korzysta z nich. Książka kończy się na informacji o wezwaniu na komisariat policji.

To, co mnie najbardziej uderza w tej książce, to jej treść. Nie język, w którym potrafię się zakochać i przez miłość oślepnąć i stracić czułość na wszystkie wady, nie forma, która, jest nader przystępna i niedręcząca, a właśnie treść. Refleksje na temat windy, bo jedna winda może zbierać dokoła siebie historię polityczną (nadzwyczaj nudną, dwóch prezydentów przez pięćdziesiąt lat), historie przyjaciół, którzy porzucili swoje zajęcia, z inicjatywy własnej bądź systemu, którzy z dziennikarzy przekwalifikowali się na mechaników. I jeszcze ten fakt, że żeby jedna winda działała, trzeba było ogałacać z części drugą, jej radziecką siostrę bliźniaczkę. Cuba libre metaforyczny ma nie tylko tytuł, przepełniona jest niezliczoną ilością paralel i odniesień. Znany sposób na ominięcie cenzury, z tym, że Yoani niespecjalnie się tą cenzurą przejmuje. 
Inna, jakże kapitalistyczna rzecz, że te kamuflaże dodają książce mocy. Więcej, niż czterdziestu procent.

Warto się zapoznać z tymi dwustoma stronami dobrego, rzetelnego pisarstwa po to, żeby zrozumieć, co się na Kubie dzieje, żeby wejść w tę rzeczywistość, którą zobaczyć z turystycznych kurortów może być trudno. Nie łudźcie się, nic nie zrozumiecie. Nie wiem, jak można pomóc Kubie, jak można wspomóc Yoani w jej heroicznej pracy, ona zresztą nie wygląda na kogoś, kto potrzebuje współczucia, czy wsparcia.

Ważne jest nie to, co ci się przydarza, ale jak sobie z tym radzisz.