czwartek, 17 lipca 2014

Przedmowa



Wiersze są idealne na lato. 
  1. krótkie - więc można często przerywać lekturę, żeby dolać sobie zimnej herbaty, pójść po kolejne lody, przespać się chwilę (w upale głowa męczy się szybciej) albo wziąć ósmy tego dnia prysznic.
  2. Wydaje się je w cienkich książeczkach - które wspaniale się nadają na wachlarz, jeśli akurat jedziemy nieklimatyzowanym tramwajem. 
  3. Latem najfajniej robi się rzeczy nieodpowiedzialne.
Na początek będzie Katarzyna Fetlińska, Glossolalia. 

czwartek, 3 lipca 2014

Chandelier


Najczęściej obsesję miewam na punkcie piosenek (czemuż, o czemuż nie dotyczy ona nigdy sprzątania na przykład?) Chandelier usłyszałam - uwaga! uwaga!- w Eska TV. Najpierw zobaczyłam Maggie w szaleńczej choreografii, dopiero potem włączyłam dźwięk.

Nie mam wyrafinowanego gustu - zdarza mi się słuchać Beyonce i Rihanny (chociaż akurat jej piosenki lubię najbardziej w wykonaniu 30 Seconds to Mars), a wychowałam się na Spice Girls. Do porządnej muzyki dorosłam gdzieś w okolicach 16. roku życia. Piosenka musi mieć w sobie albo coś wyjątkowego, albo być poprawnym popem, żebym mi się spodobała. Chandelier chyba łączy w sobie te dwie cechy. Ma fajne tempo i natychmiast wpada w ucho, co oznacza, że musi być w czymś podobna do miliona piosenek, które słyszałam wcześniej. Jednocześnie wywraca mnie na drugą stronę, sprawia, że wyłażą na wierzch wszystkie na co dzień przytłumione, żeby nie utrudniały za bardzo życia, pragnienia.

Ładunek emocjonalny Chandeliera jest niesamowity. Wylewa się z modulacji i barwy głosu wokalistki (Sii - naprawdę tak powinnam odmieniać jej imię?) i właśnie - z niebywałej choreografii, wytańczonej przez 11-latkę w cielistym kostiumie i charakterystycznej - odwzorowującej fryzurę piosenkarki - peruce. Do tego przestrzeń, ciemna, zapuszczona, światło nawet jeśli wpada do pokoju, to zatrzymuje się tuż przy parapecie i za nic nie chce podpełznąć dalej. Zresztą nie musi ono niczego rozświetlać. Oko kamery, skupione na dziewczynce stojącej w pierwszej scenie w powietrzu, we framudze drzwi, nie spojrzy już na nic innego; wszystko organizuje się wokół Maggie i istnieje tylko, jeśli ona wykorzysta to do tańca. Ściana, łóżko, stół, zasłona, podłoga. Jej własne ciało jest źródłem tańca, ale nie jego granicą. Przestrzeń została podbita i zajęta. Świat ma sens tylko, jeśli realizujesz-urealniasz-tworzysz i wyrażasz w nim siebie. I chyba nieważne, czy ktoś to widzi.

Nie mogła tego zatańczyć ośmiolatka ani dorosła kobieta. Jedenastolatka, dziewczynka, która jest blisko dorosłego świata, ale wciąż przed jego progiem, tylko ktoś taki, dziwny, z pogranicza mógł stworzyć z piosenką, emocją, siłą głosu Sii niepokojącą, chropowatą i pełną niedopowiedzeń doskonałą całość.

Po 20 obejrzeniach wciąż nie wiem, czy chodzi o nieskończoną radość czy o poczucie nieskończonego bezsensu.

Być może jest to radość z bezsensu. Albo bezsens radości.
Tak czy siak keep my glass full until morning light.

czwartek, 9 stycznia 2014

nie ma takiego kryminału

Kiedy idziemy do Dedalusa (tania książka, wielkie zakupy), oprócz tych ton rzeczy, które bardzo chciałabym przeczytać, ale na razie jestem za głupia, wynoszę też coś, co w założeniu ma mi uprzyjemnić życie. Zazwyczaj jest to Mankell, ale znam już wszystkie Mankelle, jakie wyszły w Polsce.

Ma to dwie konsekwencje: (1) nie ma już Mankelli do czytania, oraz (2) mam wysokie wymagania wobec kryminałów. Przeczytałam Krajewskiego z przyjemnością, bez fascynacji, po Mankellu żaden skandynawski autor nie jest wystarczająco... skandynawski, Marinina - zbyt powtarzalna, znam już Miłoszewskiego, Konatkowski, pomyślałam.
Dajmy szansę komisarzowi Nowakowi.

Chybiony. Ani trafiony, ani zatopiony, chybiony.
Intryga jest nieco przekombinowana, motyw nieprzekonujący, napięcie natomiast tak wysokie, że od strony 250 marzyłam już o tym, żeby wreszcie to skończyć i zająć się czytaniem porządnych rzeczy. 

Wcześniej miałam nadzieję - mimo męczących opisów londyńskich zabytków, które to (opisy, nie zabytki) chcą być trochę poetyckie, a trochę ironiczne; mimo irytującej pretensji komisarza do bycia intelektualistą, który dostaje szału, kiedy interlokutor insynuuje, że rzeczony może nie znać słowa, uwaga, uwaga, oksymoron; mimo powtarzanego na każdej stronie słowa miasto, które, o ile dobrze zrozumiałam, ma być przyczyną i celem wszystkiego, bytem ponad-czasowym, ale podlegającym ewolucji, inaczej nie byłoby z czego wyprowadzić wyższości Londynu nad Warszawą.

Może powinnam była zwątpić przy pierwszej wzmiance o tym, że Kasia, pracująca w korporacji partnerka komisarza, w wyniku niemożności zajścia w ciążę zaczyna popijać drinki, a na drzwiach lodówki zostawia kartki z tekstem "Wrócę późno. Albo wcale". Może powinna mnie zatrzymać kolizja drogowa, której jedyną konsekwencją dla akcji jest pojawienie się taksówkowego quizu. Reakcja Nowaka na zimę w Londynie. Lub rozmyślania nad tym, czego Klasykami są patroni ulicy na Białołęce. A jak nie to, to zdanie, o tym, że dopóki potrafimy ze sobą żartować, nie wszystko jeszcze w tym związku stracone. 

Drobiazgi, drobiazgi. Wszystko popsute.

Odnoszę wrażenie, ze autor poświęcił 9 miesięcy życia (w Londynie i okolicach oraz Warszawie i okolicach) nie po to, aby podarować czytelnikom i czytelniczkom kawał porządnego kryminału, tylko żeby pofilozofować. Co jest o tyle dobre, że wzmogło tylko potrzebę poczytania porządnych książek. 

Z poczucia obowiązku więc dokończyłam. Nie wykupię z Dedalusa wszystkich książek o komisarzu Nowaku. Mam też poczucie, że w tym roku już dość frywolnych literatur: skoro nie chcą mi ich pisać/tłumaczyć, to nie.

Teraz będę czytać Muminki.