Mam w domu delikwenta, który ciągle nie dał się wciągnąć w Doctorowy świat. Miał pecha, trafiając kiedyś przypadkiem na
Rose, odcinek z morderczymi manekinami i gościem w skórzanej kurtce. Uznał, że szkoda czasu na więcej. Wprawdzie, jak się teraz naprędce zastanawiam, to nie takie trudne trafić na coś morderczego w DW - wszak cały koncept polega na uciekaniu przed krwiożerczymi choinkami, bałwankami czy Statuami Wolności - problem tkwi w jakości potwora, chociaż nie tylko o niego przecież chodzi.
Delikwent nie daje się wciągnąć, twierdzi, że to głupie i robi wielkie oczy, gdy mu mówię, że kręcą to dla dzieci. Wprawdzie przekonałam go do obejrzenia
The Snowmen argumentem z urody Jenny-Louis Coleman, ale nie sądzę, że to początek naszej wspólnej przygody z DW. Myślę, że trzeba być trochę stukniętym, żeby wkręcać się w Doktora i jego uniwersum, a odcinek świąteczny tylko to potwierdza.
[!]uwaga na spojlery[!]