czwartek, 7 lutego 2013

Banały i oczywistości


Spotkałam się gdzieś w internecie - zabijcie, ale nie pamiętam, gdzie - ze zdaniem, że książka Poczucie kresu Juliana Barnesa mogłaby być genialna gdyby nie to, że czegoś jej brakuje. Ktoś, kto to napisał nie doprecyzował, czego mu brakuje i kiedy ta książka genialną miałaby się stać. Przywilej krytyka.

Pomyślałam, że sprawdzę (Weltbild, 9,90, tanio, jak na prawie arcydzieło).



Odkąd ją zamknęłam - a przeczytawszy ostatnie zdanie odwróciłam też kolejną niezadrukowaną kartkę, i ciemnopomarańczową stronę wklejki okładki - przynajmniej kilka minut dziennie o niej myślę. Wiem dobrze co, ale te myśli idą gdzieś dalej.

Poczucie kresu to 180 stron opowiedzianych w pierwszej osobie, z perspektywy czasu, prostym językiem. Wstrząsająca historia. Nie niezwykła, nie wyjątkowa, w żaden sposób książkowa. Właściwie nie dzieje się nic szczególnego, chociaż bez wątpienia wydarza się coś, co burzy spokój.

Tony ma przyjaciół, pewnego dnia do szkoły przychodzi bardzo inteligenty Adrian, samobójczą śmiercią ginie kolega z równoległej klasy. Mijają lata, Tony idzie na studia i poznaje Veronicę. Ta go rzuca, Tony wyjeżdża do Stanów, wraca, dowiaduje się, że Adrian się zabił. Znajduje pracę. Potem poznaje Margaret, rozwodzi się z nią, przechodzi na emeryturę, aż pewnego dnia przychodzi do niego list w sprawie dziwnego  spadku.

Barnes wyciąga z takiego pospolitego życia całą jego przypadkowość, całą niepewność, jaka tylko może być udziałem człowieka, który chce suwerennie i w zgodzie ze sobą postępować. Na każdej niemal stronie stawia ryzykowną dla poczucia bezpieczeństwa tezę: czegokolwiek nie zrobisz, nie jesteś w stanie przewidzieć, jaki wpływ będzie to miało na innych. Nie masz takiej władzy, wiedzy, szczęścia, żeby zapobiec, żeby nie dopuścić, żeby przewidzieć. Musisz zdać się na ślepy los, najsłuszniejsze decyzje mogą przynieść niespodziewanie tragiczne konsekwencje i nikogo nie usprawiedliwi niewiedza, ani tym bardziej dobre chęci. To książka o rzeczach, które się w życiu przydarzają - i mają na nas i wszystkich dokoła nas większy wpływ, niż skłonni bylibyśmy przyznać.

To też trochę opowieść o nocach jak ta w Bristolu, kiedy przypływ zmieniał kierunek biegu rzeki. O chwilach, kiedy dawno zamknięte sprawy powracają i pozornie nie czyniąc żadnej szkody, wycinają gdzieś w środku człowieka wielką dziurę. O pamięci i o tym, jakim jest ona sprzymierzeńcem, jak nas przed nami samymi i konsekwencjami naszych czynów chroni.

O ułudzie, bez której nie bylibyśmy w stanie przeżyć jednego dnia. To banalne, równie banalne jak miłość, śmierć i czas. A jednak z jakichś powodów te tematy nigdy nie dadzą nam spokoju.

Nie wiem, czy zdarzyło mi się czytać coś tak prosto, intensywnie i dogłębnie napisanego. Możliwe, przecież nie pamiętam książek, po to mam blogi i notesy. Nie wiem.

Wiem, że tej przeprawy bardzo długo nie zapomnę.