wtorek, 12 lutego 2013

niepamięć

Księgarnie są okropnie frustrującymi miejscami. Nauczyłam się już nie wchodzić przed wypłatą. Wczoraj kupiłam w taniej książce przewodnik po Hiszpanii, Bolaño, biografię Jesenskiej i eseje Michała P. Markowskiego, ale potem weszliśmy jeszcze do Libera. Naukowego.

I odkryłam, co bym chciała (przeczytać):


nową książkę Magdaleny Grochowskiej, Narkotyki Jungera, Antropologię twórczości słownej, Mistykę kobiecości, Poetykę intersubiektywnosci, która wyszła w serii FNP, a której już nie było na półce, Dziennik Sontag...

Frustrujące jednak nie jest to, że nie zarabiam grubych tysięcy, które pozwoliłyby mi kupić te wszystkie rzeczy bez zastanawiania się.

Frustrujące jest to, że ciągle zapominam, co bym chciała przeczytać i kupić.
Przez co każda następna wyprawa do księgarni rodzi kolejne frustracje, bo do książek pierwszy raz chcianych dołączają te chciane po raz -dziesiąty.
Przez co powyższa lista zawiera może ze ćwierć tytułów, na widok których zakrzyknęłam w duchu o, to, to!

Robię listy, to oczywiste, ale potem o nich zapominam i zaglądam do nich wtedy, kiedy muszę wyrzucić stos kartek, które mój cieniutki kalendarz zamieniają w tomiszcze grubości Ulissesa. Robię szczątkowe listy na ostatnich stronach kalendarza, ale do tych nie zaglądam już naprawdę nigdy, bo zapominam, że je mam. Robiłam notatkę na pulpicie, w evernocie, w springpadzie w sumie idzie to najlepiej, ale jednak nie, nie ogarniam, nie jestem w stanie zapanować nad tym żywiołem, przerasta mnie ta produkcja, przemysł, morze książek, a mówimy przecież tylko o tych, które chciałabym mieć.

(O! I Pisma żydowskie Hannah Arendt)!

O tym właśnie mowa, o tym.