niedziela, 22 lipca 2012

The Newsroom

HBO kręci dobre seriale. Wczoraj, napisawszy trzy notki, których nie mogę opublikować, postanowiłam włączyć The Newsroom, którego zwiastun widziałam tu i ówdzie, i którego nie skreśliłam od razu, bo tematem jest dziennikarstwo telewizyjne, a ja kiedyś chciałam być dziennikarką. (Potem odkryłam, że silniejszą od potrzeby pisania jest moja niechęć do ludzi, więc odpuściłam i zostałam niszową blogerką).

[Spojlerów prawie nie ma. Prawie, powtarzam]. 


Newsroom uwodzi widza od pierwszej sceny dialogami. Jestem fanką dobrych scenariuszy i uważam, że najlepsza realizacja (bo fanką ładnych seriali też jestem) nie uratuje kiepskich dialogów. Bo o ile  owszem, żyjemy w kulturze obrazkowej, o tyle głębszej treści wyrazić inaczej nie sposób. W każdym razie, wracając do meritum. Dialogi napisał Aaron Sorkin, którego pióro słyszałam wcześniej w The Social Network, filmie, który bardzo lubię właśnie za dialogi, muzykę Trenta Rezora i rude włosy Jesse Eisenberga.



To, co w tym serialu się mówi, jest dobrze przemyślane z dwóch powodów. Po pierwsze, to serial o dziennikarzach, dla których słowo jest podstawowym narzędziem pracy. Po drugie, jak inaczej, jeśli nie zachwycającymi dialogami, utrzymać skupienie widza przez 70 minut pierwszego odcinka, który niemal zachowuje starożytną zasadę jedności miejsca, czasu i akcji? Nie ma innej drogi, a ta jest skuteczna, bo nie zasnęłam przez cały odcinek (była druga w nocy), a i potem miałam trudności, bo myślałam, że powinnam o tym napisać.

Drugą rzeczą, która niewątpliwie wiąże się z pierwszym powodem, dla którego poświęcam niedzielny poranek na sformułowanie myśli na temat amerykańskiego serialu, jest świetne aktorstwo/dobrze napisane postaci. Jeff Daniels jako charyzmatyczny, superpopularny acz nieliczący się z ludźmi Will McAvoy, szef News Night, programu informacyjnego. O ile jest bardzo miły na antenie, o tyle poza nią... nie pamięta imion swoich współpracowników, robi karczemną awanturę Charliemu za zatrudnienie nowego producenta bez jego zgody, oddaje trzy miliony dolarów ze swojego uposażenia, żeby mieć możliwość zwolnić nową producentkę, MacKenzie w dowolnej chwili. Tak napisana postać gwarantuje emocje, o ile jej wariactwa są wiarygodne. Ja go kupiłam - już w momencie porywającego przemówienia na uniwersytecie, gdzie zapytany, dlaczego Ameryka jest najlepszym krajem na świecie, Jeff nie zdzierża, podpuszczony przez kogoś z widowni, kto zdaje się wyglądać jak MacKenzie i wygłasza tyradę, w której Amerykę miesza z błotem, studentce każe się zastanowić nad tym pytaniem, a widza wciąga w swoją osobowość. Od tego momentu nie mogłam oderwać od niego oczu, czekając na kolejny wylew żółci. Nie zawiodłam się, bo Will się nie patyczkuje w sposób trochę straszny a trochę śmieszny, bo widać w tym zarówno niebywałe wręcz ego, jak i potrzebę kontroli, panowania nad rzeczywistością - cechy niewątpliwie dominujące w osobowościach tego pokroju. 



To samo - że to dobrze napisane i nieźle zagrane role - mogłabym powiedzieć chyba o każdej z głównych postaci. Wiecznie pijany szef sekcji wiadomości, Charlie, przyciąga swoim stylem i lekką zgryźliwością. MacKenzie jest materiałem na osobną notkę, jeśli tylko będę oglądać kolejne odcinki. Tak samo Maggie; sama dziwi się obu swoim awansom, które dostaje w pierwszym odcinku, jest uroczo nieporadna, a jednocześnie widać, że się stara i ma potencjał. W jakimś stopniu jej postać realizuje mit amerykańskiego snu (oczywiście wydaję osąd na podstawie pierwszego odcinka). Od stażystki do producentki w jeden dzień, pomyślcie tylko.  

Muszę napisać o jeszcze jednej rzeczy: ten serial nie odżegnuje się od ideologii i ideałów. Celem MacKenzie jest przywrócenie wartości i znaczenia czwartej władzy, co dziwić może, jeśli za punkt odniesienia weźmiemy nasze warunki, ale kiedy pod koniec odcinka dowiadujemy się, jakie wiadomości wyemitowały inne stacje w dniu, w którym zatonęła stacja wiertnicza Deepwater Horizon, przestajemy się temu pragnieniu dziwić.

O słabych stronach pewnie już nie napiszę, bo musiałabym popełnić notkę po obejrzeniu całego sezonu, a czy ja to zrobię, zaiste, nie wiadomo. Jeśli jednak się zdarzy - z ręką na sercu, popełnię ją, bo warto pisać o dobrych rzeczach nawet, jeśli ma się zamiar je krytykować.