czwartek, 3 lipca 2014

Chandelier


Najczęściej obsesję miewam na punkcie piosenek (czemuż, o czemuż nie dotyczy ona nigdy sprzątania na przykład?) Chandelier usłyszałam - uwaga! uwaga!- w Eska TV. Najpierw zobaczyłam Maggie w szaleńczej choreografii, dopiero potem włączyłam dźwięk.

Nie mam wyrafinowanego gustu - zdarza mi się słuchać Beyonce i Rihanny (chociaż akurat jej piosenki lubię najbardziej w wykonaniu 30 Seconds to Mars), a wychowałam się na Spice Girls. Do porządnej muzyki dorosłam gdzieś w okolicach 16. roku życia. Piosenka musi mieć w sobie albo coś wyjątkowego, albo być poprawnym popem, żebym mi się spodobała. Chandelier chyba łączy w sobie te dwie cechy. Ma fajne tempo i natychmiast wpada w ucho, co oznacza, że musi być w czymś podobna do miliona piosenek, które słyszałam wcześniej. Jednocześnie wywraca mnie na drugą stronę, sprawia, że wyłażą na wierzch wszystkie na co dzień przytłumione, żeby nie utrudniały za bardzo życia, pragnienia.

Ładunek emocjonalny Chandeliera jest niesamowity. Wylewa się z modulacji i barwy głosu wokalistki (Sii - naprawdę tak powinnam odmieniać jej imię?) i właśnie - z niebywałej choreografii, wytańczonej przez 11-latkę w cielistym kostiumie i charakterystycznej - odwzorowującej fryzurę piosenkarki - peruce. Do tego przestrzeń, ciemna, zapuszczona, światło nawet jeśli wpada do pokoju, to zatrzymuje się tuż przy parapecie i za nic nie chce podpełznąć dalej. Zresztą nie musi ono niczego rozświetlać. Oko kamery, skupione na dziewczynce stojącej w pierwszej scenie w powietrzu, we framudze drzwi, nie spojrzy już na nic innego; wszystko organizuje się wokół Maggie i istnieje tylko, jeśli ona wykorzysta to do tańca. Ściana, łóżko, stół, zasłona, podłoga. Jej własne ciało jest źródłem tańca, ale nie jego granicą. Przestrzeń została podbita i zajęta. Świat ma sens tylko, jeśli realizujesz-urealniasz-tworzysz i wyrażasz w nim siebie. I chyba nieważne, czy ktoś to widzi.

Nie mogła tego zatańczyć ośmiolatka ani dorosła kobieta. Jedenastolatka, dziewczynka, która jest blisko dorosłego świata, ale wciąż przed jego progiem, tylko ktoś taki, dziwny, z pogranicza mógł stworzyć z piosenką, emocją, siłą głosu Sii niepokojącą, chropowatą i pełną niedopowiedzeń doskonałą całość.

Po 20 obejrzeniach wciąż nie wiem, czy chodzi o nieskończoną radość czy o poczucie nieskończonego bezsensu.

Być może jest to radość z bezsensu. Albo bezsens radości.
Tak czy siak keep my glass full until morning light.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz