Top Ten Doctora Who przetoczył się przez blogi jakieś dwa tygodnie temu. Nie mogłam się
powstrzymać przed zrobieniem swojej dziesiątki, pozostawieniem jej gdzieś na
pulpicie na tydzień czy półtora, dojściem do wniosku, że to bez sensu, bo się
nie da, wyrzuceniem pliku do kosza i wyciągnięciem go stamtąd i
sporządzeniem prawdziwej, papierowej listy. A potem już tylko
usiadłam i uporządkowałam. I mam jedenastkę, nie dziesiątkę.
Jedenastka jest równie dobra jak dziesiątka. W komentarzach u
fabulitas pisałam, że moja pierwsza trójka pokryje się z jej,
ale: okazało się, że niekoniecznie. Powiedziałabym nawet, że może nie wszystko, ale sporo stanęło na głowie. Rozpocznijmy więc od końca.
11/THE GIRL IN THE FIREPLACE
Madame de Pompadour. Uwielbiałam
Madame de Pompadour będąc dzieckiem. Wyobrażałam ją sobie jako
podstarzałą, zniszczoną kobietę z wielką peruką na głowie, w
której to peruce grasują myszy. Madame Pompadour zaś, kobieta w opałach, ratowana przez Dziesiątego, który niczym książę przybywa na koniu, ogarnia sytuację, a później wraca, ale sześć lat za późno – to jest ładne uzupełnienie
mojej wersji. Zepsuty statek kosmiczny z koniem, lustra, które są
przejściami czasowymi, sam koncept połączenia statku z życiem
Madame de Pompadour dają piękną i straszną bajkę, ze smutnym
zakończeniem, bo ktoś, kto Doctora kochał, czekał i, the
biggest surprise, nie doczekał się. I to ten właśnie odcinek przekonał
mnie do Dziesiątego (The Christmas Invasion obejrzałam znacznie
później).