wtorek, 26 maja 2009

Krystyna "wspólna, wkrzyknięta w ludzi"



Krystynę Miłobędzką poznałam jeszcze w liceum. Na blogu sic-k (nie linkuję, i tak zahasłowany), pojawiały się wyjątki z wierszy tej nieznanej szerszym kręgom poetki. Naprzeciwko mojego LO była Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna, z którą byłam w bliskiej zażyłości - czasy olimpiady i poznania drugiej bardzo ważnej postaci - Antoniego Libery (ale o tym następnym razem). Któregoś razu wyszukałam więc w katalogu jej Zbierane, piękny tom podsumowujący 45 lat obecności w literackim obiegu.




Czytałam od momentu wyjścia z wypożyczalni, był marzec, na skwerku przy skrzyżowaniu Kasprzaka z Drewnowską przykucnęłam i przepisywałam w smsa któryś z jej wierszy.

Później tom musiałam oddać i Imiesłowy, Anaglify i cała reszta tych słów urwanych została tylko w mojej pamięci.

Zbierane trafiły w moje ręce znów na I roku studiów, zakupiłam je w księgarni uniwersyteckiej i od tamtej pory stoją na mojej półce, nie ruszane zbyt często, ale czytane w ważnych momentach.

Dlaczego to Miłobędzka zdobyła moje serce? Uwielbiam lingwistów. Tych z zajmujących się materią słowa, którzy znaczenie i brak znaczenia opierają nie na samym znaku, tylko na korelacji tych znaków, kiedy pojawia się trans-rozumienie, coś, co autorka artykułu na stronach Polskiego Radia nazywa projektem "minimum słów, maksimum treści". U Miłobędzkiej jest pusto. Najczęściej czegoś brak, i najczęściej jest to drugi człowiek, albo ona sama. Właśnie z tego braku rodzi się równie częste, wielkie zdumienie obecnością: tą własną, i tą współdzieloną.
Ogromne my, w którym stoję pierwszy raz w życiu. Dodana i pomnożona.

Miłobędzka bawi się słowami i ich znaczeniem. Ale nie jest to zabawa płocha, to zabawa podszyta mądrością, pewnym celem, wywołaniem w odbiorcy głębokiej refleksji nad... językiem właśnie. Językiem przede wszystkim, dopiero później chodzi o diagnozę niedomagań ludzkości.
Wróć i bądź jeszcze dalej.

Idź i jeszcze raz zostań.

Bardzo często ta poezja wymyka się wszelkim kalkom, uproszczeniom, bywa konkretna, ale nie boi się dywagacji o istnieniu, pewnego rodzaju egzystencjalnego dialogu z odbiorcą. Właśnie chyba o to chodzi: Miłobędzka pisze o istnieniu, dlatego jest tak skromna, żeby nie powiedzieć: uboga, ciągle daje drugie szanse, zadomawia się przedmiotach.
jestem do znikania

chcę niczym świadczyć
niczego wziąć niczego mieć
nikogo zatrzymać

i te żal się Boże podróże
żeby mnie było więcej
żeby mi się dużo widziało

jestem wszystkim czego nie mam
furtką bez ogrodu


Ta szczególna osobność, zachwyt nad przedmiotami jako wysłannikami siły prowadzącej życie w dobrym kierunku, głęboki, semiotyczny język jej wierszy i, co najważniejsze, pozostawienie ogromnego marginesu dla odbiorcy, tak, by mógł mnóstwo wyciągać z wiersza, ale jeszcze więcej do niego dokładać: wszystko to razem stanowi dla mnie dowód na ogromną klasę Miłobędzkiej. Bez wahania myślę o niej jak o jednej z najważniejszych kobiet w polskiej literaturze (ale o kobiecie w jej wierszach jeszcze kiedyś napiszę).